Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/266

Ta strona została skorygowana.

Lub chciał, ażeby te wiedziała rzeczy,
O których mniemał, że wiedzieć powinna —
Mąż nierozsądny! — I któż go uleczy
Z rany, co tyle krwawa i niewinna? —
Miałaż więc ona zgadywać te słowa,
Których się brzmienie powierza kamieniom,
Iż serc nie mają — a ludziom się chowa
Iż mają — mogą mieć? — które sumieniom
Są, jako morski żwir strusia wnętrznościom,
A jako zbroja ordzewiała, kościom? —

Nie rozsądniej-że było wziąść na stronę
Niewiastę onę? — — — — — — — —
— — — — — — i syllogistycznie
Rzec jej: uczucie dałaś za mammonę
I mniemasz, że ci z tą zamianą ślicznie —
I jesteś głucha na okolne bole,
Na mozajkowym oparłszy się stole,
Któryć odbija łokci alabaster —
Jako strumienia dno, pstre kamieniami:
A pieśń twa słodka jest — a miodu plaster
Z nietylu kwiatów, nietylu pszczołami,
Nie tylu kręgi lotów ich, uwity
Wdziękami, ilu rym twój znamienity. —

To, gdyby była dosłuchać łaskawa
Do końca treści, możnać by i dalej
Tłomaczyć: ile? jak? i gdzie ta sprawa
Serca, płomieniem się niszczącym pali.
Wątpliwość każdą wyjaśnić przykładem,
Ominąć każde wewnętrzne ziątrzenie —
I tak przepoić się jej własnym jadem —
— — — — — — — — — — — — — —
A własne jednak dotrzymać sumienie:
I — stać się dla niej wydeptanym śladem,
Po którym nawet i nieme kamienie,
Bez krzywych zboczeń mogłyby się sunąć —
A potem — jad ów, wyssany tak, splunąć. —