Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/273

Ta strona została skorygowana.

I szukać, czego szuka się w boleści
Krzykiem, lub czego myśl pożąda w czasie;
Lecz co jedynie w duchu spotyka się — —
Więc, co pierw było, skryte jest zasłoną
Pewniejszą, niż by z głazów ją robiono:
Zdziwienia nawet nie zostawującą,
Jak nie zostawia zdziwienia na świecie,
Że starzec umarł — zrodziło się dziecię.

Przechadzkę swoją po izbie, niechcącą,
Prowadził starzec krokami równemi,
Gdy w drzwiach otwartych stanął mąż nieznany,
Bosy — że Jazon podniósł wzrok od ziemi,
Spotkawszy nogę obcą mu u ściany —
Tak, już był przywykł ufać iż nie inny
Kto? jeno Barchob u niego gościnny.

Mąż, że z daleka szedł, że w Rzymie świeży,
Po samej łyżce z cytymskiego drzewa,[1]
U pasa jego wiszącej, z odzieży
Także, poznałbyś — «Akiba się miewa
Dobrze — odgadłeś gwiazdę i jej syna —
Krew już płynęła — ta jest ma nowina.» —
Jazon ramiona wzniósł — uścisnął potem
Przychodnia, pierwej wysłuchawszy mowy,
Jakby odległym jawiła się grzmotem —
I zaczerwienił się w sposób niezdrowy
I zbladł — i rękę otarł jednę drugą
I rzekł — «spoczniemy — dziś — potem na długo
Spoczniemy — może» — i siadał wygodniej
Niż to zwykł czynić sam — a ręki giestem
Wskazywał by toż zrobił mąż przychodni.
I siedli — Jazon rzekł — «słuchaczem jestem.
Mów — a spokojnie — bez zdawania rzeczy,
Co już obyło się w poselskich słowach —
Jak odpasanych brzęk coś mówi mieczy,
Kiedy zatyka się je w łoża głowach.

  1. Drzewo citim którego robak nie toczy.