Strona:Poezye Józefa Bohdana Zaleskiego.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

I coraz ciszéj i coraz głucho,
W jakimś zamierzchłym zniknęli dole,
Nie widzi oko, nie słyszy ucho,
Jak jęk czyścowy i śmierci pole.

Dym, jakby całun powiewa nisko,
Chmurki pod słońcem wędrują drobne,
I na okropne pobojowisko
Rzucają cienie czarno-żałobne.

Grają gdzieś grzmoty w górach odległych,
Jednak stronami blask jeszcze świéci,
Płacze natura marnie poległych,
Płacze walczących ze śmiercią dzieci.

Co za rozliczne cierpień obrazy,
Ten drżącą ręką rwie pocisk z łona;
Ten ziemią koi boleśne razy,
Ach czyż ból tylko ziemia pokona!

Ow dumny męstwem bluzni do dziczy,
„Tak Bisurmany, tak wkłęsłonose,
„Miasto trzód naszych, jeńców, zdobyczy,
„Gryźcie tę ziemię, pijcie tę rosę.“

Wszystko zbroczone krwawą posoką
I broń i szaty, jeźdce i konie,
Mars obłąkane obraca oko,
Gdzie dóm, gdzie żona, ku lubéj stronie.