Strona:Poezye Józefa Massalskiego t.2.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Chwyta szlafroczek; lecz cóż jest w rękawie!
— Mysz! mysz! krzyknęła; omdlewam! ratunku!
Gdzie Jan? gdzie Marek? Benigna! Dorota! —
Już pełno w domu wrzasku i frasunku.
— Mysz! mysz! wołają, kota! prędzéj kota! —
Ale zastąpił kota śmiały Marek.
Porwał przez rękaw i przydławił wroga.
Wytrząsa z dumą; spójrzeli — dla Boga!
Nie mysz to była, nie mysz, lecz Kanarek!...
Umarła Zosia na całą minutę;
A gdy strwożone otworzyła zmysły,
Oczka ptaszyny były mgłą zasute,
Oddech zbyt ciężki, skrzydełka powisły,
I śmierci ręka ciężyła na główce.
Zebrano radę: ten życzy balsamy,
Ten plastry — Stójcie! był głos jednéj damy,
Alboż to niéma Michałka w Machnówce? —
Tu powstał jakiś rozumu obrońca,