Okiem łzami trawionem spoglądając smutno.
Skoro tylko zobaczył wiatrem wzdęte płótno,
Wnet w przepaść, nieszczęśliwy, rzucił się ze skały
Myśląc, że mu Tezeja złe losy zabrały.
Tak wstępując w ojcowskie żałobne komnaty,
Śmiały Tezej się godnej doczekał zapłaty
Za to, że Minosównę porzucił okrutnie.
Ta znów za uchodzącą łodzią patrząc smutnie,
Bolesne w biednem sercu wciąż odnawia rany.
W drugim końcu kobierca Bakchus młodociany,
Przy nim pianych Satyrów i Sylenów chóry,
Ciągnie ku Aryadnie, oblubieniec wtóry.
Tłum radością pijany żwawo w koło pląsa,
I wrzeszczy dana, dana i głową potrząsa.
Tyrsus[1] liśćmi ustrojon jednym w ręku chrzęści,
Ci rozdartego byczka rozrzucają części;
Tamci znów żywym wężem opasują czoło,
Ci w drążonych skrzyneczkach obnoszą wesoło
Święte orgie[2] zakryte tym, co od nich stronią;
Inni walą znów w bębny podniesioną dłonią,
Lub z cymbałów dostają huki przeraźliwe;
Inni wzdąwszy policzki dmą w trąby chrapliwe;
Flet frygijski brzmi wreszcie piskliwymi tony.
Takimi obrazami kobierzec zdobiony
Pokrywał tam łożnicę szeroką zasłoną.
Gdy wreszcie młódź tessalska źrenicę ździwioną,
Napasie do sytości, odchodzi od łoża.
Jako rannym powiewem gładkie fale morza
Strona:Poezye Katulla.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.