do przesytu, trzymając go zawsze w pewnej z góry obliczonej odległości, z której kobieta, zwłaszcza w oczach zakochanego, wydaje się bóstwem. Taka kobieta wywiera czar demoniczny i rzuca krokodylowe uroki; biedne ofiary mają oczy a nie widzą, chcą, ale nie mają woli, żyją, ale bez sił i ruchu; czas tylko jeden zdolen osłabić i zniszczyć tych uroków potęgę.
Taką ofiarą był, jak się zdaje, i nasz poeta. Po pewnym, dość długim zapewne czasie spostrzega on nareszcie niewierność kochanki, zdobywa się jednak z początku na lekką zaledwie wzmiankę, tłómacząc sobie jej niewiarę przez porównanie, któremu po desperacku odmawia słuszności (LXVIIIb). Z czasem bierze na odwagę: w chwilach nieporozumień wyrywają mu się mściwe jamby (XXXVI), udaje obojętnego (VIII); lecz niech tylko Lesbia »kiwnie palcem,« poecie robi się na sercu słabo, biegnie jak piesek wychłostany lizać rękę, która zadawała razy, i szczęścia swego pojąć nie może (XXXVI. CVII). W takich chwilach niszczy zdradzieckie jamby, lub jak zepsute dziecko zaklina się, że tego nie zrobił (CIV). Wkońcu jednak minęły niepowrotnie »piękne dni Aranjuezu,« po »miłych
Strona:Poezye Katulla.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.