Bym cię nie kochał, Kalwie, przyjacielu drogi,
Bardziej niż własne oczy, za dar twój złowrogi
Mógłbym cię znienawidzić watyniańską złością.
Bo cóżem rzekł, lub jaką splamił się podłością,
Że mi wieszczów morderców nasyłasz do domu?
Niechże bogi na tego nie żałują gromu,
Co cię śmiał poczęstować takim stosem bredni.
Lecz kto wie? — Może dar ten niezwykły i przedni
Sulla przysłał uczony? — W takim razie bierze
Rzecz wcale inną postać i cieszę się szczerze,
Że ci przecie co kapnie za twe ciężkie trudy.
Wielkie bogi! strach patrzeć na te wściekłe nudy!
I ty je Katullowi dajesz, wiedząc skrycie,
Że w dniu jeszcze tym samym odbiorą mu życie!
W pięknym dniu Saturnaliów, ach, ginąć tak marnie!
Lecz ci, francie, ta sprawka nie ujdzie bezkarnie:
Równo ze świtem Katull księgarzy obleci
I nazbierawszy zewsząd całą kupę śmieci:
Strona:Poezye Katulla.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
XIV.
PRECZ MI Z OCZU!