Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/042

Ta strona została przepisana.

Kostyl, chwalca królowy, nie rad z bułki razowej,
Szedł po rozum do głowy:
 
Skradł się cicho, i zaczem Szczudło modli się z płaczem,
Zmienił bułkę cichaczem.

Szczudło w rogu cmentarza ciągle pacierz powtarza,
Zamiany nie uważa.

Po Mszy świętej, po Summie, modląc się jak kto umie,
Ludzie wychodzą w tłumie.

Mniej już ludu co chwila, każdy gdzieś się posila, —
Rzekł Szczudło do Kostyla:

Czas nam użyć swobody, weźmiem chleba i wody,
Siądziem wedle gospody.

Zjemy obiad żebraczy, niech Bóg nagrodzić raczy
Naszych dobrych wspieraczy! —

Dobył chleb z za pazuchy, czarny, ciężki i suchy,
Aż się sypią okruchy.

— No, syć się Bożą chwałą — rzekł mu Kostyl zuchwało,
Patrz, co mi się dostało!

Ja za królewskie zdrowie, mam bułkę co się zowie,
Jadam jako panowie.

Szczudło spojrzał przez ramię, chleb swój suchy rozłamie,
Boże! czy wzrok mój kłamie?!

Cóż to? skąd się to wzięło? Opatrznościż to dzieło? —
Z chleba złoto sypnęło!

Bo król, hojny w potrzebie, wdzięczen pochwał dla siebie,
Zapiekł złoto we chlebie,

Ze dwie garści niemałe, by okazać swą chwałę,
Że ma serce wspaniałe!

I Kostyla nędzarza, co na Boga nie zważa,
Własnoręcznie obdarza.