Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/093

Ta strona została przepisana.

O pracach ludzkiej ręki i bydlęcej szyje.
Ile się jeszcze bogactw w łonie ziemi kryje...
Na takich pogadankach płynie chwila hyża,
Ani ujrzysz jak słońce ku ziemi się zniża,
Jak całodzienna praca już do końca blizko,
Jako się snop przy snopie składa na ściernisko.
Wtedy, złożywszy kopy, wracamy do wczasu,
Nucąc Psalm staroświecki Jana z Czarnolasu;
Wtórują nam dziadowie i żniwiarze z wioski,
Aż się puszcza rozlega od hucznej pogłoski.
 

X.
Niekiedy w nocy, gdy maj się pocznie,

Słowik wieczorną piosnkę zadzwoni,
Z wiejskiemi chłopcy, z tabunem koni,
Lecim na nocleg śpiewając skocznie.
Aż za wioskę, aż za zboże,
Na wygonie lub ugorze,
Konie w paszę z rąk, —
I już chłopcy w jednej chwili
Stosy chróstu naznosili
I zasiedli w krąg;
I ziemniaki w żarze pieką, —
Płomień bucha — ej daleko
Widać ogień nasz!
Co tam śmiechu, co tam wrzasku!
Ktoś upiorem straszy z lasku. —
O to ani dbasz.
Choć kto w dzień się namozoli,
Choć drugiego serce boli,
To najmniejsza rzecz.
Bo gdy ludno, pusto, gwarnie,
Smutek duszy nie ogarnie,
Wszelka bojaźń precz.
Na rośnej trawie rozściełamy suknie,
Zjemy ziemniaki i chleba po kęsie,