Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Z pod Borysowa, Możajska, Smoleńska,
Wieści po wieściach jak gromy dochodzą.
Jeden im wierzy, a drugi nie wierzy,
Lecz pełno westchnień, postów i pacierzy,
Godzien pod kościół ciśnie się gromada,
Modli się z płaczem i ofiary składa.
 

VII.
W początkach Adwentu, o szarej godzinie,

Do naszej chałupy zeszła się gromada,
I wkoło zasiadłszy przy ciepłym kominie;
Ten szczepie łuczywo, ten wzdycha, ów gada;
Mój ojciec przy oknie, w płóciennej opończy,
Sieć wiąże na ryby i pacierz swój kończy.
A był to czas mroźnej zamieci i słoty —
Wiatr silny — aż ściany łamią się i trzeszczą,
A wicher śnieg skręca i składa w sumioty,
I świszczę w kominie piosenkę złowieszczą.
Wtem drzwi się rozpadły: ktoś zziębły, wąsaty,
Przy szabli i w burce wtoczył się do chaty.
Przeraził nas wszystkich ten napad z nienacka,
Wiadomo, jak w wojnie żołnierze zuchwali;
Czy banda westfalska, czy sotnia kozacka,
Zrabuje, spustoszy a może i spali.
— Niech będzie pochwalon! — zawołał przybyły.
— Na wieki i Amen! — odrzekła gromada.
Ot jakoś nieznacznie przybyło nam siły:
— Kto chwali Chrystusa, kto tak do nas gada,
Nie może być rabuś, — rzekł ojciec spokojnie.
Ot dzięki Ci, Boże, są wieści o wojnie!
I zatknął u pasa święcone paciorki
A żołnierz śnieg otrząsł z kaszkieta i burki,
I z lodu ocisnął namarzłe wąsiska...
To Stefan — to brat mój... Z pochmurnem obliczem
Podbieżał do ojca, kolana mu ściska,
I wita się z nami — my bieżym i krzyczym,
Witamy, ściskamy, radością wzruszeni: