Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/195

Ta strona została przepisana.

I insze płoche brednie. Lecz bredzi tak mile,
Tak do poważnej rzeczy wtrąci krotochwilę,
Że na dziewiczem czole już srogość nie taka;
Widać, że polubiła młodego pustaka.
Żartami płaci żarty, wesoła, szczęśliwa,
Już do pustej swawoli sama go wyzywa,
I gwarzy, i szczebioce — ej! po takim gwarze
Przyśni się młody harcerz w srebrzystej czamarze.
 

X.
Bogdajby wiecznie spleśniał matematyk stary,

Co wymierzył godziny i stworzył zegary!
Weźcież pod mądry cyrkiel, uniżenie proszę,
Boleść serca ludzkiego i jego rozkosze:
Kędy męża z daleka wygląda małżonka,
Kędy więzień pod ziemią łańcuchami brząka.
Kędy boleje chory z mizernem obliczem.
Kędy kochanek z lubą rozmawia o niczem,
Kędy dzieci swawolą — czas jednakoż płynie?
Fałsz, mędrcze! ach! godzina nie równa godzinie.
Oto na półzegarzu już północ uderza,
Darmo rumak pod gankiem czeka na harcerza.
Prokop przeklął godzinę — przypasał pałasza
I żegna gospodarzy; — pan Chełmski zaprasza,
Aby pozostał na noc — daremnie go prosić,
Lubych marzeń dla serca na dzisiaj już dosyć.
Bo grzech zbytnie nurtować w upojenia czarze,
Za przedłużenie szczęścia czasem Pan Bóg skarze;
Nie kosztować za życia wieczystego Nieba —
Przytem sercu co kocha samotności trzeba!
Słodkoż uśpiwszy rozum — wypuścić bez pana,
Niechaj sobie pohula myśl rozkołysana;
Niech to będzie na polu, albo jadąc lasem,
By snadź ciekawy człowiek nie podsłuchał czasem,
I nie wziął za szaleńca, gdy przyjdzie do głowy
Myśleć w niekształtnym śpiewie lub głośnemi słowy.