Podpasaj się jak możesz moim pasem łosim,
I siadaj przy kominie, co tak mile nęci.
Dzięki wam, panie Boksza, za uprzejme chęci —
Odpowiedział Zaręba. — Lecz mój koń przy drodze
Moknie jeszcze w pluchocie...
Ubliżasz mi srodze!
Jakem Okszyc! znaj waszeó gospodarską władzę,
Rycerskiego rumaka ja sam odprowadzę
I szlacheckim obrokiem nakarmię przy żłobie.
Masz waszeć suchą odzież — przebieraj się sobie,
Ja do was wnet powrócę — chwila nie upłynie,
A pić będziem i gwarzyć przy ciepłym kominie.
Zasiedli przy kominie i piją prze zdrowie!
Gospodarz w ręce gościa, gość do gospodarza,
Ciepło z ognia i miodu już członki rozmarza:
Młody Zaręba w drzemce ledwie głową ruszy,
Snadź że mu pilno przyśnić boginię swej duszy;
Pan Marcin przypomina swoje młode lata...
Wtem znowu ktoś gwałtownie do bramy kołata,
Pękły brmane zapory parte z całej mocy,
I zaturkotał brzękot kowanej karocy,
I zagrzmiał głos tubalny, co strwożył po trosze:
Miły panie leśniczy! a otwórzcież proszę!
Boksza skoczył, ze ściany stary oszczep schwyci:
Jakem Okszycz Okszyców! to jacyś bandyci
Kto tam? poco? tak późno! zaraz stąd wystraszę!
Szlachcicowie podróżni! ale wpuśćże wasze!
Bo ci drzwi wysadzimy — mimo dobrej woli.
Nie chcę, by zmókł na deszczu mój kołpak soboli!
Więc strzelec odryglował zapory w swej chacie,
I weszły dwie szlacheckie czy pańskie postacie.
Starszy z gości celował wiekiem i urodą,
W złotogłowym żupanie, z patryarszą brodą,
Czupryna biała, krótka, w górę nastrzępiona,