Nie odgadli żebraka w progach jego domu,
A jam się nie dał poznać nikomu... nikomu.
Jedną chatę wzniesiono, a druga się wali.
Siadłem w izbie karczemnej, przy progu, w pokorze;
Był to wieczór, a ludzie z pola powracali.
I zaszło tutaj kilku starych gospodarzy,
Jeden z kosą, ów z cepem — usiedli za stołem,
I jeden do drugiego przepija i gwarzy.
Ja pilno słuchać począłem,
I zadrżałem, bom poznał starego Marcina,
Któregom osierocił w moje dni junacze;
Dziad postarzał, posiwiał, garbić się poczyna.
Oczy mu krwią zabiegły, znać, że często płacze.
On przy czarce, przy lulce, w kole towarzyszy,
Rozpłakał się, gdy stare opowiadał dzieje:
Ej, kumie Mikołaju! Bóg widzi i słyszy,
Co ja codzień wycierpię, co ja łez wyleję!
Ej, pan Kazimierz Korsak, niech Bóg nie pamięta!
Pokrzywdził mię... wyplenił mój ród mi tej ziemi —
Ot, kumie! jużbym dotąd piastował wnuczęta,
Jużbym dziś, wyręczony rękami młodszemi,
Wypoczywał na starość i cieszył się dziatwą,
O stare moje lata! o doloż ma licha!
W lat sześćdziesiąt pracować... nie łatwo, nie łatwo!
Czoło z potu, a oko od łez nie wysycha...
Hej, panie gospodarzu! gorzałki przynieście!
Wypiję, to mię jakoś orzeźwi, odmłodzi.
Możebym rozżalony przeklinał nareszcie
Zabójcę mego dziecka — a to się nie godzi,
Już i tak on skarany za zbrodnicze dzieła,
Poszedł rachunek z Jankiem odprawić do grobu,
Jednego i drugiego kula nie minęła, —
Niechże Bóg nad duszami zlituje się obu!
Kumie, w ręce waszeci! czarkę jeszcze wzniosę