Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/307

Ta strona została przepisana.
XIII.
Margier nie dzisiaj walczy z drużyną krzyżaczą,

I słyszał jej przysięgi, i wie co te znaczą;
Uśmiechnął się... podumarł... i uwierzył zwolna,
Czy szczerocie młodzieńczej, co kłamać nie zdolna,
Albo słowa litewskie cud zdziałały na nim,
Które w uściech niemieckich brzmiały pojednaniem:
Bo w słowach macierzystych jest urok nie lada,
Wróg zawsze nas rozzbroi, gdy niemi zagada,
Zawsze zdoła przygasić niechętne zarzewie —
Och, i dobrze, że o tem czarodziejstwie nie wie!
Tak wódz podumał w duchu i skinął na straże,
I krwawe rany więźnia opatrywać każe,
I z baszty murowanej ciemnego sklepiska,
Przenieść w insze komnaty, kędy słońce błyska.
Więc wzięli go na barki silni wojownicy
I zanieśli do długiej, wesołej świetlicy.
Tam w środku stół, z kamiennej wyciosany płyty,
Na nim ałus rozlany i miód niedopity;
Znać, że chrobra drużyna Litwy bohatera
Tutaj się na obrady i na uczty zbiera.
Na ścianach wbite rogi od żubrów i łosi,
Porozwieszany oręż o zwycięstwach głosi:
Tam przyłbice odarte z połowieckich twarzy,
Orle skrzydła ze zbroje sarmackich husarzy,
I różnych barw turbany — głów tatarskich plony,
I z cerkwi Nowogrodu złociste ikony.
Obaczył tutaj Krzyżak, pomiędzy innemi,
Sławne herby Malborga i Chełmińskiej ziemi:
Orła na białem polu z koroną na szyi;
Obaczył swe proporce z Imieniem Maryi,
Obaczył bratnie płaszcze — a myśl jego świeża
Na piasczyste Bałtyku niosła się wybrzeża.
Przypomniał fale morskie, co bawiły oko,
I domek rodzicielski nad morską zatoką,
I komandorstwa mury z niebielonej cegły,
I jeszcze coś przypomniał, bo mu łzy pobiegły.