Aby zginaj bezbronny, jak wróżka wymaga,
Młodzian, któremu z oczu iskrzy się odwaga,
Którego kiedyś w boju obaczą Litwini,
A którego pokonać — to chluby przyczyni!
Lutas to zwolna gwarzy, to już w zapał wpada,
A Egle zapłakana, nieprzytomna, blada,
Przypada mu do kolan i błaga przyjaźni:
Ocal, szlachetny starcze! ocal go od kaźni!
Obaczysz.. będzie mężny, jak tyś był za młodu,
Będzie drahem wieczystym naszego narodu.
Jego nikt nie zwycięży, on wszystkich pokona!
Lutas gorzko się zaśmiał: Szalona! szalona!
Szkoda mi twej młodości, szkoda twej rozpaczy...
Któż wie, na co go Niebo dla Litwy przeznaczy!
Może na czele hufców znowu tu się zjawi
Dopuszczać się za Niemnem morderczych bezprawi.
Zapalać nasze chaty, pastwić się nad dziatwą...
Ha! ale Litwa chrobra nie podda się łatwo!
Starzec westchnął... podumał i coś szepce do niej;
Spłakana twarz dziewicy radością się płoni;
On wskazał ku Niebiosom, ku niemnowej fali,
Snadź przyrzeka nieszczęsnej, że więźnia ocali.
Słońce wieki płynęło po Niebios obszarze.
Niepokój wszystkie w zamku wypiętnował twarze:
Margier smutny, ponury, słowa nie przemówi;
Egle od ranka patrzy wciąż ku zachodowi,
Jakby mierzy od słońca Niebiosów błękity,
By się skończył dzień długi — och! dzień nieprzebyty;
Lutas potrząsa głową i sam z sobą gwarzy;
A niewiasty i dzieci, młodzieńcy i starzy
Krzątają się po zamku, patrzą na Krzyżaka,
I niejedno spojrzenie, jak zła wróżba jaka,
Zatrzymało się nad nim, lecz w ciżbie prostaczej
Rzadko wyraz niechęci, częściej łzę obaczy.