Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/340

Ta strona została przepisana.

Że miecz jego do pochew przyrosnął na głucho.
Dziś przybyłem na sprawę wezwać zobopólną,
Dziś rękawicy boju ciskać mi nie wolno;
Lecz gdy króla mojego wywołacie zgrozę,
Insze może poselstwo w te mury przywiozę.

VIII.

— Przyjmiemy was, przyjmiemy, rycerzu z Melsztyna,
Spełnim, czego się po nas wasz król dopomina;
W świętej kościelnej sprawie za pierwszem wołaniem
Czy orężem, czy piórem do rozprawy staniem:
Kto jest Bożym rycerzem, tego w żadnej chwili
Ni prawdo nie pokona, ni miecz nie omyli! —
Rzekł Rudolf, książę saski, z komturów najstarszy,
Zalecony orężem i ze krwi monarszej,
Co mu w piersiach płynęła; Krzyżacy go zową
Starego Altenburga ramieniem i głową,
A raczej zwaćby duchem nienawistnym w radzie,
Co złe myśli do głowy i do serca kładzie.
— Bóg — odrzekł Leliwita — Bóg słuszność wymierzy,
Bóg wskaże kogo uznał za Swoich rycerzy,
Kto cześć Jego imienia pielęgnuje lepiej,
Kto świętą Jego wiarę obszerniej zaszczepi.
Tymczasem, wielki mistrzu, starszyzno i wodze,
Spełniłem rzecz poselstwa w polubownej drodze;
Czyńcie, jak wasza wola, jak wasza uwaga.
Król mój pragnie pokoju, ale go nie błaga.
Chcecie wojny, toć na was upadnie jej wina.
Bóg was żegnaj, Krzyżacy!
I Jaśko z Melsztyna,
Otoczon gronem giermków i sarmackiej młodzi,
Ze spuszczoną przyłbicą z komnaty wychodzi.
Za nim szmer dał się słyszeć... Mężny Leliwito!
Wzbudziłeś niechęć jawną, ale cześć ukrytą:
Bo cnota i w występnym znajdzie hołdownika,
A szlachetna odwaga i wrogów przenika;