Po anielsku coś brzęczy w jego sercu struna,
Gotów czcić węże święte, kląć się na Perkuna,
I nad wszystkie ziemianki, nad wszystkie boginie,
Eglę, córkę Margiera, ukochał jedynie;
A ślubom swego serca chcąc czynić zadosyć,
Ołtarz bogini Egle chce w Malborgu wznosić.
A chociaż cały miesiąc pod jej dachem gości,
Nic do niej nie przemówił, nie wyznał miłości;
Tam samym jej widokiem napawał się zdala,
A tutaj jej szlachetność, jej piękność vwychwala.
I słuchaj: już tam było gotowe dlań zgliszcze,
Już go miało pożerać litewskie bożyszcze,
Kiedy zjawia się Egle, zadyszana, blada,
Porywa go za rękę, o śmierci powiada,
Uprowadza przez góry, przez tajemne lochy,
I ocala od zguby — a nasz Ransdorf płochy
Tak uczuł bicie serca, taki zawrót głowy,
Że kochankę pożegnał tylko czterema słowy,
I popłynął spokojnie na litewskiej łodzi.
— A nawet nie uściskał? och! to się nie godzi! —
Mówił Wilhelm ze śmiechem — ach! dziecino młoda!
Wszak tam krzyżacka grzeczność na pośmiech się poda.
Jeśli się o tem dowie Rudolf, książę saski,
Toś już na wieki wieków wypadł z jego łaski,
A dowództwo łuczników, coś dostał tak skoro,
Wierz mi, młody Ransdorfie, zaraz ci odbiorą.
Komtur elbląski mistrza oszukał zdradziecko:
Wmówił mu, żeś ty rycerz — a ty jeszcze dziecko,
Dziecko — bo taka miłość nie wiele ci wskóra;
Dobra w książce Platona, w pieśni Trubadura,
Lecz w życiu tyle warta, co w zbroi dziecina,
Co włócznia bez żelaza, co puhar bez wina.
— Bracia moi ! — rzekł Ransdorf z zapałem i skoro —
Poszanujcie uczucia, co mi w piersiach gorą!