Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/349

Ta strona została przepisana.

Wielki mistrz z gronem wodzów i starszyzny samej,
W białej szacie jedwabnej ze złotemi lamy —
Przed nim niosq chorągiew wielką, znakomitą,
Na której w białem polu złoty krzyż wyszyto;
On na dzielnym rumaku przodkowanie bierze.
Przy nim jadją przybyli w gościnę rycerze.
Bo niemieckie ksążęta, hrabiowie, barony,
Jako błędni rycerze przychodzą w te strony;
Bo jedni pięknej chwały, drudzy przygód życzą,
Insi chcą się zapomódz pogańska zdobyczą,
Insi, czując za zbrodnie sumienia wyrzuty,
Spieszą dopełnić ślubów lub jakiej pokuty:
Bo w krainie Germana, Brytana i Galla
Mnich rycerzy do walki z pogaństwem zapala,
I chętnie rozgrzeszenia każdemu udziela,
Kto idzie szczepić w Litwie wiarę Zbawiciela, —
Przyrzeka, że kto zgasi żniczowe ogniska,
Ten odpust całkowity i Niebo pozyska,
Zjedna dla się Chiystusa i świętą Maryę,
Kto stu pogan nawróci albo ich zabije.
A więc każdy z bojaków te słowa pamięta
I w szeregach krzyżackich stawają książęta.
Dzisiaj belgijski Nemur z ich hufcem się wiąże,
I mężny Hanneberger, z znad Renu książę,
I Ludwik, pan udzielny brandenburskiej ziemi,
Stają do boju z Litwą z zastępy mocnemi.
Mistrz ochoczo przyjmuje chrześcijańskich gości,
Sprasza kruków do Litwy na żer jej wnętrzności,
Wkrótce z krwawemi dzioby do jej serca wpadną...
Tylko piersi skalistej rozwalić niesnadno!

III.

Płyną straszliwe hufce bez końca, bez miary,
Lecą na ciężkich koniach niemieckie rajtary,
I mieszczanie z Elbląga, z Torunia i Gdańska,
I chorągiew zaciężna szwajcarska, słowiańska,