Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/378

Ta strona została przepisana.

I już pod samym wałem ujrzał krzyża znamię.
Spojrzał w oczy Litwinom, i ręce załamie:
Napróżno im wydawać wojownicze hasła.
Ostatnia iskra męstwa w ich oczach zagasła!
Ale jeszcze ostatnia nadzieja nie znika.
Niech silny grad kamieni spotka najezdnika!
I co żyje: mężowie, niewiasty i dzieci,
Jęli dźwigać stos cegieł — i gradem poleci
Tysiąc strasznych pocisków — a każdy coś znaczy:
Bo najstraszniejsza siła to siła rozpaczy!
Jak gdyby pod sturęcznym zamachem olbrzyma,
Chwieje się huf krzyżacki i pochód zatrzyma.

IX.

Od wschodniej, od zachodniej, od północnej ściany
Margier ujrzał pęd wroga kamieńmi wstrzymany;
Zwrócił się k'południowi — o straszny Perkunie!
Tu chorągiew krzyżacka odważnie się sunie
Z niedostępnych bezdroży — gdzie stara olszyna.
Gdzie się lochów tajemnych siatka rozpoczyna.
Silny hufiec niemiecki zachodzi swobodnie,
Przed hufcem młody łucznik potrząsa pochodnię,
Zapalił dach i dalej spustoszenie niesie,
I oto płomień wężem zwija się po strzesie!
Margier poznał Ransdorfa — i wzrokiem sokoła
Obrzucił całą twierdzę. — Litwini ! — zawoła —
Dajcie rozbrat nadziei: już się twierdza pali.
Modlitwa nie pomoże, męstwo nie ocali.
Jedno zostało... umrzeć... O! gdyby wrogowie
Szanowali cześć niewiast, albo dziatwy zdrowie!
Litwini! ja, wasz książę, z rzewnemi modlitwy
Upadłbym do nóg jego dla zbawienia Litwy.
Ale któż Krucygiera o litość umodli?
Trzeba umrzeć... Litwini! czyż umrzem jak podli?
A na ostatnim trupie mężnego Litwina
Naszych starców i dzieci Krzyżak pozarzyna!