Że para młodych ludzi widocznie się kocha.
Całe dni z sobą razem i wieczory razem,
Pan Filip z tajemniczym coś szepce wyrazem,
Przytłumione westchnienia znać po nim co chwila,
A ona wdzięcznem okiem k'niemu się przymila.
Czasem łzą oblanemi pożegna oczyma,
I wyjeżdża z jej domu — dni kilka go niema;
Ale dokąd i poco wymyka się zdradnie?
Tego nawet najbliższy przyjaciel nie zgadnie.
Raz powrócił k'bogdance z niebytności długiej,
Z nim przybył nieznajomy jakiś młodzian drugi;
I pan Filip na stronę ojca, matkę bierze,
Snadź już o rękę córki oświadcza się szczerze.
Tak szepcą przyjaciele, radzi w głębi ducha,
Że nakoniec natchnienia rozumu posłucha.
Coś długo z rodzicami ciągnie się narada,
A dziewczę to kraśnieje, to jak chusta blada.
Wyszli wreszcie — a Filip z obliczem radości
Zbliżył się do młodziana, co przybył z nim w gości,
Zbliżył się do dziewicy — i rękę im poda:
Teraz do nóg rodzicom! do nóg paro młoda!
Rodzice zezwolili!! Więc owi przelękli,
Do nóg ojca i matki nieśmiało uklękli,
A gdy ci błogosławią: Połączcie się zdrowi!
Oni upadli do nóg panu Filipowi
Tyś anioł dwojga ludzi!!... dobroczyńca miły!
Aż się usta sąsiadów z dziwu otworzyły,
I rzecz stała się jasna, jak żaden nie marzy:
Że Filip widząc smutek na dziewiczej twarzy,
Zbliżył się do niej szczerze, poznał niespodzianie,
Że się kocha w ubogim, lecz zacnym młodzianie,
Że ojciec na ten związek zezwolić nie raczy,
Że ona Filipowi da rękę... z rozpaczy...
Lecz to będzie ofiara — bolesna, straszliwa!...
Więc się Filip z dziwacznym konceptem wyrywa:
Choć bolało go serce, choć kochał nad życie,
Poprzysiągł uszanować to uczuć odkrycie,
Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/426
Ta strona została przepisana.