Gdzie potężnym kielichem pijąc bratnie zdrowie,
Zawołał uroczyście: Hej, mości panowie!
Niech żyje bracia szlachta! bohaterskie plemię,
Filar złotej swobody tej sarmackiej ziemie!
— Wiwat szlachta! — ktoś krzyknął powtóre, po trzecie:
Niemasz stanu, jak szlachta, niemasz w całym świecie,
Ona jedynie godna zaszczytów, swobody!
— Mylisz się! — krzyknął Filip — na to niema zgody!
Bo jest w Polsce stan inszy — chociaż nie herbowni,
Muszą stanąć ze szlachtą i staną na równi!
— Co waść gadasz, mospanie Filipie z Konopi?
Któż to równy ze szlachtą?...
— Któż to równy? — chłopi! —
Zawołał groźnym głosem, iskrząc się oczyma: —
Których Rzeczpospolita w poniżeniu trzyma.
Kiedy my bronim granic, mościwy kolego,
Oni nam chleb gotują, naszej dziatwy strzegą.
Tam, gdzie ziemię rolniczą stworzyły Niebiosa,
Wart najlepszego herbu ich topór i kosa.
Waść niby człek rycerski — a pożal się Boże!
Szabla ci zardzewiała od pradziada może.
A patrzaj na ich pługi — czyż nie więcej warte?
Jak się błyszczą, codziennem użyciem wytarte!
Oni w swojej dostojnej a skromnej postawie
Lepiej się zasłużyli niż my, w naszej sprawie:
Warci równości z nami!... Dziś, gdym ziemskim posłem,
Patrzajcie, jaki projekt do sejmu przyniosłem:
Oto moja najpierwsza kmiotków zapomoga!
Równość w obliczu prawa, jak w obliczu Boga,
Jeden Statut dla wszystkich, zobopólna rada,
Miejsce w Izbie poselskiej, gdzie szlachta zasiada.
Patrzcie, mości panowie! czysty zysk w tym względzie!
Ileż głów zdrowej rady krajowi przybędzie!
Ile serc nieskalanych! a na ich oświatę
Wszak mamy Jezuitów kollegia bogate.
Toż w Rzeczypospolitej niedziwna nowina,
Daj mu miejsce, szlachcicu, obok twego syna!
Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/428
Ta strona została przepisana.