Grożę oszczepem chrobremu wodzowi:
Gdy o cześć idzie, Bóg losy stanowi,
Bóg mię uzbraja, a rozpacz sił doda.
Potrafię umrzeć; lecz pokąd nie zginę,
Nie wstąpisz, wodzu, w komnaty matczyne!
Rzekła — i k'piersiom litewskiego księcia
Podnosi oszczep, na życie niepomna;
Płonie w jej twarzy wstydliwość dziecięcia,
A w oczach zapał i wola niezłomna.
I zakłopotan do dziewicy rzecze:
Kniahini Lachów! my chrobrzy z chrobremi;
Lecz u nas w piersiach jest serce człowiecze.
Żaden zły zamiar w mej myśli nie postał,
I żal, i wstyd mi, żem zwycięzcą został;
Lecz na to wojna... ta czasem zaślepi,
Czasem się rycerz w bitwie zapomina.
Wziąłem więc zamek — to nie moja wina:
Dla czegóż wasi nie strzegli go lepiej?
Nie wskrzesić z martwych tych, co w boju padli,
Lecz każę przestać wojennej srogości;
Nie mówcie, proszę, żeśmy zbyt zajadli,
Przyjmijcie, Lachy, Litwinów za gości;
Dziś w waszym zamku zajmiemy załogę,
A jutro w dalszą puścimy się drogę!
Rzekł i na stronę wodzów odprowadza,
Wydał rozkazy do drużyny dzikiej,
I w jednej chwili Trojdenowa władza
Ucisza w zamku bojowe okrzyki.
Staje jak wryta zawścieklona tłuszcza,
Wpół taktu w bójce żelazo upuszcza;
Tylko z dziedzińca posłyszysz z daleka
Jęknie raniony lub trwożny ucieka.
Zdumionem okiem na Trojdena patrzy;