Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/477

Ta strona została skorygowana.

Aż wkońcu pełnym dźwiękiem do ucha uderzy
Uroczysta harmonia łacińskich pacierzy.
Snadź już rektor ukończył spowiedniczą pracę,
Rzekł: „Ego te absolvo, jam vade in pace!”
I słychać głuchy łoskot jak o trumnę młota:
To skruszony pokutnik tak się w piersi grzmota.
Odźwierny kląkł się modlić, jak ustawy każą.
Wojciech padł na kolana z uroczystą twarzą
I modlił się ze łzami: Ach! odpuść mu, Chryste!
Ścieżki jego żywota tak były cierniste,
Dni jego na tak ciężkiej upływały probie!
Przygarnij Męczennika, przygarnij ku Sobie!
Niechaj pieśniarz lechicki, w cierniowej koronie,
Godzien będzie Hosanna śpiewać przy Twym tronie!

IV.

W celi zabrzęknął dzwonek. Na ten sygnał cichy
Wychodzą ze swych komnat na kurytarz mnichy,
Wszystka czeladź klasztorna sypie się jak mrowie,
I dziady z pod kościoła, i szkolni żakowie.
I otwarły się drzwiczki od ubogiej celi:
A tam na wiązce słomy, na grubej pościeli,
Klęczał schorzały starzec, i ręce kościste
Podnosząc ku Niebiosom, wołał: Jezu Chryste!
Dozwól, bym godnie przyjął ostateczne chryzma,
Udziel mi zlitowania, co doznał łotr Dyzma,
Umierając na krzyżu!... Chciał dalej wieść modły,
Ale piersi schorzałe już starca zawiodły:
Tylko ustami rusza, ręce splótł na łono.
Wtem znowu uroczyście w dzwonek uderzono;
Rektor Hostyę podniósł, chory głos natęża;
Upadli na kolana laicy i księża.
Oto Baranek Boży!...”
Chory patrzał k'ziemi,
I sercem upragnionem, usty złaknionemi
Przyjął Chleb odkupienia... odżył w nowe siły:
Oczy jego tak dziwnym blaskiem zaświeciły,