Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/037

Ta strona została przepisana.

Dawniej nie było — pamiętać muszę:
Tam stała dawniej ponad mogiłą, —
Cóż się tam zawsze ptastwa gnieździło!...
Biedny ja człowiek!... Boże kochany!
Jakież tu zmiany! jakież tu zmiany!
Gdzie stary olszniak! pod samym wjazdem
Kto zrąbał olchę z bocianiem gniazdem?...
A jakie zboża! patrzeć żałośnie;
Toż to bywało w człowieka rośnie!...
Strumień powężał — błoto na drodze...
O nieszczęśliwy! co ja znachodzę!
Gdzież moja wioska, drzewka i strugi?...
Janek się zachwiał — i po raz drugi
Upadł na ziemię, płacząc boleśnie:
Och! dusza moja tutaj nie wskrześnie!

XX.
Wszedł do gospody. Tam, jak w Niedzielę,

Już się zebrało narodu wiele.
— Dziewczęta, chłopcy... czy mi się marzy?
Tu ani jednej znajomej twarzy!...
Dobrzy wy ludzie! — spyta nieśmiało: —
Czy wy tutejsi? czy mi się zdało?
Czy jestem we śnie?
— A waść kto taki?
Poczęły pytać wiejskie chłopaki.
— Jam Janko Skiba — czyż mię nie znacie?
Mieszkałem niegdyś w końcowej chacie.
Gdzież moja chata?
— Pijanyś chyba:
W tej wiosce żaden nie mieszkał Skiba.
— Jakto nie mieszkał? — drugi odpowie —
Słszę, tu żyli dawniej Skibowie,
Ale wymarli, — pewnie ich niwa,
Co Skibowszczyzna dziś się nazywa;
Tam pustosz dworska.
— Gdzież Szymon Żłoba?
— Ten dawno umarł; synowie oba