Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/055

Ta strona została przepisana.

Ze swym łukiem i kołczany,
Z poza mirtów niewidziany,
Z lubym śmiechem, w liści gwarze,
Przyklaskiwa młodej parze.

∗             ∗

— Dość! — zawołał król Zygmunt niechętno —
Źle wybrałeś twój przedmiot, niebożę:
Twojej pieśni, co życia gra tętno,
Anakreon zazdrościłby może;
Ale mnie, co na sercu żal noszę,
Taka pieśnią — to tylko łzy wzmaga.
Piać przede mną miłości rozkosze,
To zniewaga, Bekwarku!... zniewaga!
Znieważyłeś majestat monarszy,
Boś się z jego urągał boleści.
Czy myślałeś, że serce rozdarłszy,
Balsam pieśni mą duszę rozpieści?...
Idźcie sobie! gdy wasza pieśń taka,
Nie chcę słuchać miłości i wojny!
Czyż na dworze już niema śpiewaka,
Który w sposób życzliwy, przystojny,
Da mi ulgę w tęsknocie, jak z Nieba,
Ciężki kamień z mej piersi pokruszy,
Wyrozumie, co sercu potrzeba
I zadosyć uczyni mej duszy?
— Królu! — rzecze z ukłonem Radziwiłł —
Próżno żądać rzewności od Włocha!
Oni pragną by słuchacz się dziwił,
Serc litewskich nie znają ni trocha,
Na domowe cierpienia i bole
Pieśń domowa najlepiej przystoi.
Jest tu u mnie na dworze pacholę,
W ukraińskiej zrodzone wsi mojej;
Gra na starym słowiańskim torbanie;
Różne pieśni wywodzi kozacze,
Że mi nieraz łza w oczach postane