Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/071

Ta strona została przepisana.

I jednem sercem oddychać poczyna,
I spoiną dolę, niedolę, nałogi,
Spólnych przyjaciół i spólne ma wrogi
Gdy hetman z okna szykowne husarze
Przejrzał i sprawił wedle swojej chęci,
Idą poślednie Petyhorców straże,
Z drzewcami włóczeń, tarczmi osłonięci.
Dalej pancerni — jak duchy z pod ziemi,
Ich piersi, głowa i twarz cała w blasze;
Rękami, w łuski żelazne kutemi,
Dzierzą stalowe noże i pałasze.
I na ich koniach zbroica ze stali
Że patrząc zdala przy promieniach wschodnich,
Takie promienie i blask bije od nich,
Że niby jeździec i rumak się pali.
Dalej pychota — teutońscy męże,
Co służą wojsku polskiemu za najem,
Zbrojni w oszczepy, miecze i pawęże,
Tarczę do tarczy gdy przycisną wzajem,
Żadnego człeka nie widzisz na oczy,
Lecz mur żelazny, co za wojskiem kroczy.

XIX

Z okien strzeleckiej zadymionej chaty,
Gdzie świec jarzących paliły się szczęty,
Patrzył na wojsko wódz siwy, brodaty,
Cieszył się orzeł swojemi orlęty:
Szykowna była piechota i jazda...
Rumieniec wyszedł na twarz jego bladą,
Zdawał się mówić: Już leć, młode stado,
Bronić od sępów matczynego gniazda!
Któż cię nauczy bojowych podlotów?
Kto zahartuje ostrze twego dzioby?
Krew moją z wami przelewaćbym gotów,
Alem ja stary — czas kościom do grobu.
Tak zda się hetman w głębi ducha marzy,
Jeżeli sądzić po spojrzeniu łzawem.