Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/076

Ta strona została przepisana.

Hrehory zrzucił skromne suknie swoje,
Czamarę wilczą i płaszcz z samodziału.
Spojrzał ze wstydem na stare odziże,
Jakby je chować za brzydki miał zakał,
Rzucił na drodze — niech kto chce zabierze, —
I ani westchnął, i ani zapłakał.
Pysznił się, w nowe przystrojony wdzięki,
Jak wyłuzane z poczwarki motyle;
Nie uszanował wieśniaczej sukienki,
W której u ojca przechodził lat tyle.
Patrzała na to drużyna wojacka
Lecz nikt nie ostrzegł w hetmańskim taborze,
Że taka wzgarda - to rzecz świętokradzka,
Za którą Pan Bóg rozgniewać się może.

II.

Hetman, nim wojsko przyszło do stolicy,
Już Hrehoremu opieki udziela
Stary pancerny, Derszniak z Rokietnicy,
Był mu dodany za nauczyciela.
Człek to bywały w bojowem rzemiośle,
Towarzysz broni Tarnowskiego Jana,
I wiedział hetman, że wszędy wygrana,
Kędy Derszniaka z Rokietnicy pośle.
On na hetmańskiej starzejąc posłudze,
Nie miał ni domu, ni żony, ni syna;
Nie chciał spoczynku, kędy domy cudze,
Obóz — to jego i dom, i rodzina.
Z nawisłem czołem, z pochyloną głową,
Z długiemi wąsy aż do pół pancerza,
Nie lubił z długą rozerzać się mową;
A kiedy wzrokiem do kogo wymierza,
Tobyś powiedział: błyskawica z chmury,
Albo rozbójnik, albo wilk ponury.
Nie był on wszakże ni wilkiem, ni zbójem,
Lecz tylko ostrym żołnierzem z natury.
Duch jego błogim cieszył się spokojem,
Choć czoło w groźne nafałdował chmury.