Ostatni piorun chce je wstrząsnąć do dna;
Lecz próżno ryczy i nadstawia czoła,
Cichym wietrzykom oprzeć się nie zdoła.
Bo już Duch święty na te fale ludu
Wionął swem skrzydłem, wionął w jednej chwili;
Uczuli w sercach tajemnicę cudu
I ku jednemu swą myśl nakłonili.
Tak w święte imię miłości i zgody
Zbiera ich wota Prymas siwobrody.
Pod senatorskim tak samo namiotem,
Wśród niezgód, żartów i hardych przechwałek,
Szumiała burza, lecz ucichła potem,
I zgodne głosy pozbierał marszałek.
I biedny szlachcic, i pan wojewoda
Przed sądem Bożym schylają kolana,
Prymas po trzykroć zapytał: Czy zgoda?
I już mianuje wybranego pana.
„Niech żyje!" echem brzmi pole najdalej;
Wietrzyk wieczorny pochwycił to echo,
I do stolicy niesie wieść z pociechą,
Że już Polacy monarchę wybrali,
Wybrali tego, pod czyj znak się zbierać,
Komu nieść służby, za kogo umierać.
Kipi w stolicy naród poruszony,
Rzewne uczucie oświeża mu łono,
I jakby cudem ozwały się dzwony,
I jakby cudem światła rozpalono,
Z twierdzy armatnie zahuczały grzmoty,
Już mamy ojca, już my nie sieroty!
I gwar urasta, urasta powoli,
Wciąż go przybywa z przestrzeni gdzieś dalnej.
Senat i szlachta powraca z pod Woli,
Światłem zapłonął kościół Katedralny.