Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/126

Ta strona została przepisana.

Ja byłem posłem w elekcyjnym sejmie,
Lecz nie słyszałem o królu Auguście.
Elektor saski, gdy ma jakie prawa
Do berła Piastów — niesprzecznym w tej mierze:
Jest na to Wola, jest na to Warszawa,
Jest na to naród — niechaj go wybierze.
Wtedy, panowie, tak mi pomóż Boże,
Ja sam najpierwszy przysięgę mu złożę,
Ja sam mu będę poddany najszczerszy;
Lecz teraz: vivat król Stanisław pierwszy!

XIV.

— Vivat Stanisław! — krzyknął z drugiej strony
Głos chrapowaty, jak surma bojowa.
Pan Piotr Olędzki, rębacz doświadczony,
Co go starosta na swym dworze chowa,
Co był staroście jakby prawa ręka,
Co się ni Sasa, ni czarta nie lęka, —
Przybieżał k'panu jako wierny sługa,
Kiedy posłyszał strzały i hałasy,
I nie zważając, że tuż stoją Sasy,
Płatnął szabliskiem po głowie Unruga.
Szabla, puszczona omackiem i w ciemnie
Zgrzytnęła tylko po hełmie wzdłuż skroni,
Sypnęły iskry... Unrug się posłoni, —
Cios spaść miał znowu, ale nadaremnie;
Bo nim zaświstał znowu nad przyłbicą,
Dziesięciu Sasów porwało się skoro,
Już pana Piotra rajtary pochwycą,
Na smycz rzemienną jego ręce biorą.
Płatnął pałaszem, poprzecinał węzły, —
Płatnął raz jeszcze, lecz trudne staranie,
Bo się zatrzymał jego miecz, zagrzęzły
W miękkim, łosiowym rajtara kaftanie.
Raniony rajtar chwieje się, uklęka,
I krzyczy z bólu, i zębami zgrzyta, —
I wkrótce jedna, potem druga ręka