Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Jedno — dwa słówka zamieni ze przyjacielem lub krewnym,
Co ma w tamtej gromadzie, i znów do swoich powraca.
Tak z dwóch pagórków wypływające dwie rzeki
Obok siebie do morza płyną z ponurym pluchotem,
Tylko niekiedy strumyczek z rzeki przebieży do rzeki,
Jeśli złączyć nie może, wód pokrewieństwo przypomni.
Płyną dwie rzeki, już częściej... częściej strumieńmi spojone,
Aż się złączą piersiami, zleją się w jedno koryto,
Jednem korytem popłyną walczyć z jednemi skałami,
Jedną piersią pluchocąc, wpadną zarazem do morza.
Każdy, czy rzeka, czy strumień, mieni się barwą swej wody,
Inszym wirem się kręci, inne ma takty w swym szumie.
Długo, ach! długo dwie rzeki będą niesfornie igrały,
Aż swą barwę i takty w sposób jednaki ułożą!
Każdy, czy naród, czy plemię, inszy obyczaj ma z ojców,
Insze prawa dziejowe, serca odmienne pukanie.
Wiele, ach! wiele potrzeba w zlaniu dwóch plemion osobnych,
By się zrównał obyczaj, by się takt serca zespolił!
Wspólnie przebyte kamienie wirem połączą dwie rzeki,
Wspólna dola, niedola łączy dwa różne plemiona.
Jeszcze nie przyszła dla Polski, jeszcze nie przyszła dla Litwy
Wielka chwila braterstwa; żaden, prócz króla, nie czuje,
Ilu kwiatami zakwitnie, ile owoców wyrodzi
Wielkie drzewo sarmackie, jeśli z gałęzią wszczepioną
Soki żywotne podzieli, zrośnie się w jedno i spoi,
Cieniem jednym okryje ziemi szerokie obszary,
Że uszlachetni owoce, z soków obojga wyrosłe,
Drzewo będzie wytrwalsze, snadniej się oprze wichrowi.