Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/175

Ta strona została przepisana.


Już mi na koń niesnadno,
Już mi ręce bezwładną,
Już mi pancerz dolega pod szyją;
Lecz mieć będę dwóch zięci,
Każdy z nich się poświęci,
Wyszukają psa Niemca — zabiją.

Wy tymczasem, dziewoje,
Krasne córki wy moje,
Tczyjcie krosna i przędźcie kądziele,
Jak kalina rośnijcie,
Jako róże kwitnijcie,
Z waszych mężów potrzebni mściciele.

III.

W rok — wieczorkiem na wieży
Trąbka sygnał uderzy.
Zapytano: — Kto jedzie i poco?
Młody, krasny a strojny
Ruski wojak szedł z wojny,
W lasach Litwy zabłądził przed nocą.

Rad, że gościem Bóg darzy,
Więc z uśmiechem na twarzy
Litwin Rusa przyjmuje najmilej,
I przed całą drużyną
Stawi hojnie miód, wino,
I zaprasza, by jedli i pili.

Gdy wypili a zjedli,
Na rozhowor zasiedli,
Długi wieczór upłynął w rozmowie.
Rusin, siadłszy na ławie,
Opowiada ciekawie,
Opowiada o swoim Kijowie:

Jaki tam lud zamożny,
Jaki tam Dniepr wielmożny,