Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/181

Ta strona została przepisana.

Tak rozmowa husarza
Głowę Litwy rozmarza,
Że gdy jutrznia błysnęła z za wzgórka,
A sen zmorzył powieki,
To w krainie dalekiej
Śnili Kraków i ojciec, i córka.

Ranek świecił przecudnie...
Lecz jak przyszło południe,
Z chmur rzęsiste polały się deszcze.
Więc gospodarz powiada:
— Gościu! chata wam rada,
A przebawcież tu z nami dzień jeszcze.

Pora zimna i dżdżysta,
Lach z ofiary korzysta.
Dano miód, naniecono kominek; —
Przegwarzyli dzień cały...
Lecz nim kury zapiały,
Zniknął Lach — i najmłodsza z Litwinek.

Litwin strzaskać chciał głowę
O kamienie zamkowe,
Ale rozpacz potłumił szaloną;
Nie zatrąbił do broni,
Nie posyłał pogoni:
— Niech już jedzie, gdzie jechać sądzono!

Obezsilniał w rozpaczy,
Znać, że głowa majaczy,
Snadź się dusza zachwiała gorąca;
Z obłąkanem obliczem
Pali ognie przed Zniczem,
To posągi Perkuna roztrąca.

Czasem jakby szalony,
Grozi pięścią w trzy strony
I orężem w powietrzu wywija.
Wreszcie — rzucił załogę,
Nic nie wziąwszy na drogę,
Oprócz torby żebraczej i kija.