Już i do tańca siła nie służy.
Ucichły huczne skrzypce i kotły.
Tłum się zamieszał po izbie całej:
Już się tancerzów ręce rozplotły,
Już się zmęczone nogi zachwiały;
I u pań mieszczek złociste czepce
Już po szklanicy na bakier głowa,
Jedna do drugiej po cichu szepce:
— Już czas do domu, pani majstrowa!
Beczułka wina jedna i druga
Już pustym dźwiękiem na finis dzwoni;
Niejeden mdławo oczami mruga
I srebrny puhar wypuszcza z dłoni.
— No, gospodarzu! żegnać cię trzeba!
Dałeś nam hojnie i pić, i jeść,
Dałeś nam soli, dałeś nam chleba,
Dałeś nam wina, dałeś nam cześć.
Goście żegnają pana Kotwicę
I opuszczają gościnne progi.
Tłum panów mieszczan poszedł w ulicę,
Choć nie każdemu posłuszne nogi.
Słychać w ulicy pochmielne gwary,
Lub głos piosenki ostry a twardy;
Niech sobie zrzędzi stróż miejski stary;
Niestraszne groźby ni halabardy!
— Czyż człek w ulicy krzyczeć nie może,
Gdy sobie podpił, kiedy go stanie?
Czy my włóczęgi jakie broń Boże?
Tutejsi kupcy, albo mieszczanie.
Pachołek miejski! żartuj zdrów, bracie!
Tak stroją śmieszki z nocnego stróża.
A w gospodarskiej pustej komnacie
Została gości garstka nieduża:
Został wójt miasta i dwaj ławnicy
Z siwemi brody, z siwemi głowy,