Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/193

Ta strona została przepisana.

Ale nie z jedną... bo to zniewaga.
Patrz, jak mu piękne smakują lica!...
To przyzwoitej kary wymaga!
Precz stąd szlachcica!
Precz stąd szlachcica! wszyscyśmy równi,
Nam nie potrzeba szlachty widoku!
Pan Marcin k'miecza porwał się główni;
Pan pisarz szukał czegoś u boku.
Przyszłaby walka słowo po słowie,
Lecz pan Kotwica huknął, jak z beczki:
— Co to się znaczy? Mości panowie!
Wara w mym domu kłótnie i sprzeczki!
Ja was prosiłem, panie Studzieński,
Podzielać z nami chleb i zabawy,
Bom siła liczył na wasz duch męski,
Bo byłem pewien, żeś rycerz prawy;
A waść się znęcasz nad moim progiem,
Czyhasz na cnotę mojego dziecka!
Jakeś tu przyszedł, idź z Panem Bogiem!
Nam niepotrzebna łaska szlachecka.
Idź i nie wracaj — albo bądź gotów,
Że cię niegrzecznie za drzwi wywiodę.
Ty, panno córko!... dość tych zalotów,
Bo cię zasadzę na chleb, na wodę.

IX.

Tak mówił stary groźnie i żwawo,
Aż mu źrenice iskrami górą.
Marcin Studzieński z godną postawą
Poszedł ku niemu i rzekł z pokorą:
— Sławetny rajco! nie w złym zamiarze
Próg waszych komnat przestępowałem.
Moje sumienie wyznać mi każe,
Że waszą córkę kocham z zapałem.
Chciałem odłożyć moje wyznanie,
Aż przyjaźniejsza chwila posłuży;
Lecz mnie zmuszacie... niech się więc stanie!...