Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/202

Ta strona została przepisana.

Tu idzie sprawa o naszą głowę,
O bezpieczeństwo chat i ratusza,
Gdzie przywileje pergaminowe,
Gdzie naszych swobód złożona dusza!
Na nas by spadły krajowe klęski,
Starzec, niewiasta, dziecię przypłaci!
Tak na ratuszu wołał do braci
Pan Otoczeńko, burmistrz wileński.
Pan rajca miejski, Stefan Kotwica,
Między swoimi głowa nielada,
Obywatelski zapał podsyca,
I tak powiada:

IX.

— Dom mój ubogi, nawet drewniany,
Ale mam w sklepie wiele towarów;
Wolę coś stracie na miejskie ściany,
Niż stracić wszystko z łaski Tatarów.
Zbierałem grosze w ciężkim mozole,
Bo nie tak łatwo teraz o złoto;
Jednak na waszym radzieckim stole
Dwie kopy groszy składam z ochotą.
Pan pisarz miejski, człowiek z natury
Do dobrych czynów chętny i łatwy,
Dał kopę groszy na miejskie mury.
Dla bezpieczeństwa swej przyszłej dziatwy.
Bo choć był człekiem nie pierwszej wiosny,
Siwiał przy aktach miejskiej ławicy,
Jednak na córkę pana Kotwicy
Zawsze poglądał wielce miłośnie.
Tak jeden, drugi, wielcy i mali,
Skąpi i szczodrzy — z ochotą miłą
Złotem radziecki stół zasypali,
Bo o powszechną sprawę chodziło.
Bo gdzie zagraża krajowa bieda,
Tam są Litwini zawsze bogaci:
Panom się nędzarz wyprzedzić nie da,