Do mnie, stalowa przyłbico stara!
Do mnie, mój piękny rycerski pasie!
Kiedy powrócę, zbiwszy Tatara,
Może pan ojciec ubłagać da się...
W takich nadziejach serce skąpawszy.
Westchnął modlitwą, pomyślał o niej,
Uronił łezkę, — weselszy, żwawszy,
Już śni, jak w polu Tatary goni.
Piękny poranek na niebie świta,
Rzeźwo tchnie wietrzyk w cieniu gaika;
Młoda niewiasta, płaszczem okryta,
Z murów się miejskich zwolna wymyka,
Wokoło siebie patrzy nieśmiało,
I czegoś słucha, na kogoś czeka.
W tem za gaikiem coś zatętniało,
I konny rycerz pędzi z daleka.
Przybiegł i dziarsko zeskoczył z siodła,
Podali sobie ręce oboje;
Niewiasta miłem okiem obwiodła
Jego sowito błyszczącą zbroję,
I białą rączką konia popieści,
Gęstą zasłonę z twarzy odwinie,
I rzecze głosem cichej boleści:
— Już nas odjeżdżasz, panie Marcinie!
To była Marya — pierwszy raz w życiu
Przyszła w ten piękny lasek przy drodze,
Z domu rodziców wyszła w ukryciu, —
Ach! bo też ciężko było niebodze!
Chciała zobaczyć swego młodziana,
Na pożegnanie rzec mu: Szczęść Boże!
Chciała powiedzieć, że żadna zmiana
Nigdy w jej sercu postać nie może...
A przecież milczy, jakby się sroma,
Jak gdyby sama z siebie nierada;
Stoi niepewna i nieruchoma,