Z czasów, gdy jeszcze w cuda wierzono.
Marcin Studzieński zeznanie cudu
Do katedralnej zaniósł świątyni:
Stało się jawnem w obliczu ludu,
Jak Pan maluczkim Swe łaski czyni.
Dał pan Kotwica wieczór wspaniały,
Powrót obchodzić chciał Marcinowy,
Pięćset kop groszy — to grosz niemały,
Więc go do spółki ciągnął handlowej.
Marcin zezwolił, bo z jego chatą
Spółkę serdeczną miał z dawnych czasów;
Więc uradzono na przyszłe lato
Spólnie nakupić pereł, atłasów,
Po drogie wina posłać do Gdańska,
Kupić złotogłów, futra sobole:
A co do reszty... w tem łaska Pańska,
Spuśćmy się całkiem na Jego wolę!
Odwiódł na stronę pana pisarza:
— Stary kolego! — rzekł mu do ucha —
Czy widzisz waszmość, co mi Bóg zdarza?
Miłoż mieć zięciem takiego zucha!
Pan pisarz miejski pojął te słowa,
Że się z nierównym spotkał szermierzom;
Ale co wyrzekł — milczenie chowa
Kronika stara, z której to bierzem.
Musiał pomyśleć: Niech kat naruszy!
Trzeba odkosza zgryźć pokryjomu!
Potem wziął czapkę, przytulił uszy,
I powędrował cicho do domu.
A tam na uczcie czy pito wiele?
Wiele zjedzono soli i chleba?
I czy na końcu było wesele?
O tem i mówić zda się nie trzeba.
1859. Wilno.