Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/244

Ta strona została przepisana.

— Słuchajcie — rzekła jedna dziewoja —
Czy nie piękniejsza piosenka moja?
Był sobie chłopak, sierota szczera,
Co u stóp dębu serce otwiera:

Tam przy morzu u przystani,
Wyszła góra z ziemi,
Dąb szeroki wyrósł na niej
Z gałęźmi krętemi.

Wypłynąłem wraz z jutrzenką
Zwiać myśli sieroce,
I przybiłem me czółenko
W przygórnej zatoce.

I objąłem dąb chropawy,
Ile mogłem dostać:
Zmień się, dębie, bądź łaskawy,
W mego ojca postać!

Wznieś gałęzie uroczyście,
Jak ręka ojcowa;
Zmień szumiące twoje liście
Na serdeczne słowa!

Lecz sierota w poniewierce,
Próżno łzy me biega:
Nie zabiło w dębie serce
Ojca rodzonego.

Nie wzniósł ramion uroczyście,
Jak ręka ojcowa;
Nie szumiały jego liście
Serdecznego słowa!

∗             ∗

Druga dziewica rzekła koleją:
Czyż tylko chłopcy boleć umieją?
Ich łza jak ogień rozpala oko,
Nasza do ziemi idzie głęboko;