Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/290

Ta strona została przepisana.

I zastrzelcie nam na dziwo
Przepióreczkę szczebiotliwą,
Niech nie jęczy, nie przeklina.
Ej, złośliwa to ptaszyna!

WÓJT.

Hej żwawo! czyż długo mam prosić?
Pilnujcie porządku na sznurze!
A dosyć tych pieśni, już dosyć,
Bo ja wam inaczej zawtórzę!
Czujecie, jak pali... jak parno...
Zachodnia zachmurza się strona;
Deszcz będzie... zamoknie mi ziarno...
Robota przy snopach stracona!
Hej, żwawo do kopy je znosie!
Zagrzmiało... zbiera się na burzę...
A dosyć tych szeptów, już dosyć,
Bo ja wam inaczej zawtórzę!

CHÓR.

Czujecie, jak pali... jak parno...
Zagrzmiało... to Pan Bóg się gniewa.
Wiatr chmurę napędza już czarną,
I grozi straszliwa ulewa!

HANNA.

Jakby krwią słoneczko po ziemi
Mignęło... i w chmurę się chowa;
A chmura kłębami czarnemi
Wije się, jak chusta grobowa,
Świat zmienia w pieczarę podziemną.
Wiatr ustał... to cisza złowroga...
I straszno... i głucho... i ciemno...
Módlmy się! módlmy do Boga!

CHÓR.

Deszcz bujny kroplami już spada,
Wiatr zerwał się w czarnej pomroce,