Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/307

Ta strona została przepisana.

I odrzuciłem wszystkie moich cierpień roje,
I powagę lat moich, i marzenia moje;
A wtórując szczebiotom niewinnego dziecka,
Anim poczuł, jak mija godzina zdradziecka,
Jak mija cały dzionek... przyszedł zachód dzionka...
Jam przecie człek statysta — znasz mię, panie Czcionka,
I zadziwisz się pewno: skąd mi zapał służy?
Jam biegał na wyścigi pośród malw i róży.
Bo to było w ogrodzie — był wieczór majowy...
Wtem — Bóg wie skąd tęsknota obwiała nam głowy,
I usiedliśmy razem pod wierzbą pochyłą,
I bolesne westchnienie dwa serca przeszyło,
I nie mogliśmy zgadnąć, choć nam głowę utnij,
Dlaczegośmy weseli? dlaczegośmy smutni?
Dziwne serce człowieka!...

CZCIONKA.

To dalipan dziwno!
Ja sam, słysząc od pana tę powieść naiwną,
Czułem, jak dreszcz tajemny przebiegł po mej duszy...
Co pan chcesz za pamiętnik, licząc od arkuszy?
Proszę mieć na uwadze, że to wydać myślę
In octavo minori, nie drukując ściśle.

HENRYK.

Co pan chcesz? nie rozumiem.

CZCIONKA.

Chcę nabyć tę pracę.

HENRYK.

Ależ to nie na przedaż!

CZCIONKA.

Ja dobrze zapłacę:
Pięć talarów za arkusz... zresztą, mniejsza o to,
Sześć talarów zapłacę i wydam z ochotą;
Edycyjka przepyszna, okładka różowa.