Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/309

Ta strona została przepisana.
CZCIONKA.

I to mię nie dziwi:
Ilu znałem poetów, wszyscy są drażliwi.
Czyż ja panu krzywdzące przełożenia robię,
Byś wychodził na pokaz we własnej osobie?
Owszem... jeszcze rzecz sama na wartości zyska,
Gdy się odmienia miejsca i osób nazwiska;
A że tu pozwolona zupełna swoboda,
Toć pan dla niepoznaki coś ujmie, coś doda.
W przedmowie się zazwyczaj wiadomość udziela,
Że to niby pośmiertna praca przyjaciela,
Odszukana w papierach — zresztą moja bieda!
Jakoś się wydrukuje, jakoś się wyprzeda.
Trzeba tylko obmyślić jakiś tytuł gładki,
Naprzykład: „Podróż życia”, lub „Moje notatki;”
Jak pan chcesz, bo co do mnie, byłbym za „Podróżą.”
Widzę dobry punkt wyjścia, widzę ognia dużo;
Gdy autor o swej pracy rozprawia z zapałem,
Musi być rzecz niezgorsza i czarno na białem.
Prawdaż?!

HENRYK.

Gorsza czy lepsza, ale nie na przedaż.
Nie dam panu tej książki.

CZCIONKA.

Jakto! pan mi nie dasz?

HENRYK.

Bo to rzecz osobista, to rzecz dla mnie święta.

CZCIONKA.

Pan się, widzę, zbyteczną sumiennością pęta.
Potrzeba tylko dodać wstęp i zakończenie,
Zmienić nazwiska osób.

HENRYK.

Ja nic nie odmienię
I drukować nie myślę.