Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/311

Ta strona została przepisana.


CZCIONKA.

Ha! to trudna rada!
Więc przynajmniej o jedno prosić mi wypada:
Byś tego pamiętnika, z którym tak się biedzę,
Nie odstąpił, broń Boże, mojemu koledze.
Ja, albo nikt nabywcą — daj pan słowo?...

HENRYK.

Zgoda!
Przyrzekam, że się nigdy do druku nie poda.

CZCIONKA.

A jeśliby przypadkiem, jeśli po namyśle,
Panbyś się zdecydował na projekt, co kreślę,
To wtenczas...

HENRYK.

Obaczymy — za rok, za dwa lata,

CZCIONKA (odchodząc, na stronie).

Jak mu grosza zabraknie, to sam zakołata.





USTĘP DRUGI.



MARYA, HENRYK.

MARYA.

Ty milczysz, jakbyś nierad, żem dzisiaj wesoła,
Wiesza się myśl pochmurna u twojego czoła.
Czy mię kochasz?

HENRYK.

Och, kocham całą duszy siłą!
A cóżby memu życiu radością świeciło?
Skądżebym czerpał siłę na ciernistą drogę?
Na świecie duszno... chłodno — ja tu żyć nie mogę...
Och! gdyby nie uczucie, którem żyję cały!
Tu niema dość powietrza na oddech zbolały!
Ja ciebie muszę kochać całą mą istotą.