Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/314

Ta strona została przepisana.

Mierność... nawet ubóstwo... koniecznie być muszą;
Będzie więcej uroku, popędu do pracy,
Serca nam nie potoczą lenistwa robacy,
Żwawo krzątać się będziem o wzajemnej doli,
Jedno będzie bolało, gdy drugie zaboli,
Jedno cieszyć się będzie drugiego weselem,
I wzajem sobie drogę kwiatami uścielem,
Tysiącznemi drobiazgi — wzajemną przysługą...
Obaczysz... będziem młodzi na długo, na długo!
Marzę: ze snu raniutko wstajemy oboje,
Ja ci kwiatki podleję i krówkę wydoję,
Nazbieram słodkich malin i poziomek w lesie,
Ty sobie będziesz pisał, co ci myśl przyniesie.

HENRYK.

Albo pójdę ze strzelbą w majową pogodę.

MARYA.

Przyniesiesz mi jarząbka, albo sarnię młode,
A ja cię wyjdę spotkać... gdzieś... aż na rozdroże.

HENRYK.

A ja ci za to ładną piosenkę ułożę.

MARYA.

I zjemy smaczny obiad.

HENRYK.

I siądziem pod brzozą.

MARYA.

A ty mi coś przeczytasz wierszami lub prozą.

HENRYK.

A ty weźmiesz rysunek lub ręczną robotę.

MARYA.

Czasem z polnych stokroci wianek ci uplotę.

HENRYK.

Czasem ja pójdę z sochą.