Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/322

Ta strona została przepisana.
SĘDZIA.

A i owszem! i owszem! bardzo mi przyjemnie.
Wprawdzie inni stanowczo chcą słowa ode mnie.
Prędziutko chcą zapłacić ów leśny zakątek;
Lecz dla pana poczekam. Co dziś mamy?... piątek,
Więc w Niedzielę stanowczo... skończymy i dosyć.
Miałbym jeszcze prośbeczkę — jeśli wolno prosie —
Byłbym uszczęśliwiony nad wszelkie wyrazy:
W Niedzielę po Mszy świętej — na barszczyk i zrazy,
Na szlachecki obiadek zajdź, łaskawy panie.

HENRYK (z ukłonem).

Z największą przyjemnością przyjmuję wezwanie.

SĘDZIA.

Obiadek, obiadeczek — czem chata bogata!...

(Patrząc na zegarek).

Jak w miłem towarzystwie czas prędko ulata!
A tu pracy... co pracy! aż się w głowie kręci!
Żegnam... dobremu sercu... łaskawej pamięci
Polecam się, polecam!

(Podaje rękę).
HENRYK.

Żegnam pana szczerze.

SĘDZIA.

Więc w Niedzielę...

HENRYK.

Pan moją odpowiedź odbierze.

SĘDZIA.

Ułożym waruneczki, pogadamy z blizka.
Do miłego, prędkiego z panem obaczyska!

(Kłania się raz jeszcze i odchodzi).



HENRYK (sam).

Przeczuwam — choć to przeczuć nie tak trudna sztuka,
Że ten grzeczny jegomość gładko mię oszuka.
Trzy tysiące... dla niego taka mała kwota,