A ja za całą pracę nędznego żywota
Nie zdołam tyle zebrać... Dałbym mu z ochotą,
Niechby sądził, że ujął swą grzecznością złotą,
Że wykrętną wymową oszukał prostaka.
Mniejsza o to... niech sądzi... ale kwota taka
Skąd ją wezmę?... A gdzie tam!... nie myśleć o chatce.
Mam półtora tysiąca po umarłej matce,
Mam srebro, co pamiątką po rodzicach służy,
Z ojcowskiego żupana mam dyament duży,
I to sprzedam... O, święte mych rodziców cienie!
Przebaczcie, że ja waszych pamiątek nie cenię...
Matko!... chciałaś mi szczęścia! pamiętam twą duszę:
W tej chatce szczęście moje... ja nabyć ją muszę:
Szczęście tej, którą kocham nad duszę, nad życie,
Co tak mi się powierza w dziecięcym zachwvcie!...
Koję niebo w pustyni — och! kiedy przypomnę
Jej marzenia niewinne, pracowite, skromne!
I teżby się rojenia przeze mnie zawiodły?
Czyż tyle niedołężny — czyż tak jestem podły?
Nie! rodzice przebaczą, żem w tak ważnej chwili
Naruszył te pamiątki, co mi zostawili...
Ojcze, ty mię przeżegnaj na mój zawód nowy!
Matko, pomódl się za mną do tronu Jehowy!...
Tak... zbiorę dwa tysiące... ale skądże trzeci?
Iść do możnych przyjaciół, do szczęśliwych dzieci,
I żebrać o pożyczkę, czy może o wsparcie? —
Prędzej u drzwi kościelnych żebrałbym otwarcie!
Czy ująć topór cieśli, albo młot kowala?
W dzień i w nocbym pracował — co siła pozwala
Lecz bezczynność szlachecka i pycha wyniosła
Rozmiękczyły mi ręce... nie umiem rzemiosła!...
Pióro moje! dla ciebie wyrzekłem się świata;
Czy ty mię wyratujesz, gdy nędza przygniata?
Złota mi dzisiaj trzeba, złoto niech zagarnę!
Ty mi dajesz ubóstwo i oklaski marne...