Nie chcę go dłużej zwodzić — próżno się kłopota...
Co ja pocznę wśród sosen, pustyni i błota?...
A jednak gdy pomyślę... o Boże łaskawy!
Na co ten świat i ludzie? na co te zabawy?
Jeszcze dzisiaj instynktem czuję, jak to błogo
Żyć naturą i sercem, nie widzieć nikogo,
Na zawsze serce z sercem zjednoczyć się ściśle...
Boże! daj mi natchnienie... doprawdy pomyślę...
Tymczasem dzisiaj wieczór — a mnie coś się marzy,
Że strój biały z różowym będzie mi do twarzy;
Tam czeka tyle cukrów, tam młodzieży tyle,
Tańczę wszystkie mazury i wszystkie kadryle;
Czyż dla mnie leśna pustka?... ja, co gwar tak lubię?...
Śmiesznie o tem pomyśleć!
Co tam chcesz, Jakóbie?
Pan Henryk w przedpokoju.
Pan Henryk... w tej porze!
Cóż mu biedna odpowiem? — o Boże mój, Boże!
Jaki blady, znękany, znużony przez drogę!
On wart szczęścia... wart szczęścia... ja go dać nie mogę...
Byłoby niesumiennie uwodzić go dłużej.
Maryo! jakżem szczęśliwy!
Witamy z podróży!
Jakże się powodziło?
Ale jak dziś chłodno!