Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/330

Ta strona została przepisana.

Te drzewa zdobią ogród nad wszystkie ogrody.
Bo sąsiedni szlachcice, serdeczni a prości,
Nieśli jeden przed drugim dowód uprzejmości:
Ów podarował wiśnie, drugi malin krzewy,
Inszy szczepy owoców, ów kwiatów zasiewy,
Trzeci przysłał ze włości cały rój kopaczy,
Inszy sam kopie ziemia i drożyny znaczy.
Dopomogli swą radą, pomocą krzepili.
Jeden z nich, dobra dusza... mieszka o pół mili;
Wiedząc, że pragnę strumień mieć kędyś poblizko,
Kazał na własnej łące zmienić wód łożysko,
I dzięki serdeczności poczciwego człeka,
Płynie od naszej chatki rzeczka niedaleka.
Udzielono mi drzewa, robotników, cieśli,
Przesypali stodołę, oborę przenieśli.
Jam zbudował altanę... zasadził powoje.

(Wydobywając papier).

Spojrzyj na ten rysunek — to dziedzictwo moje.

MARYA (patrząc na rysunek zamyślona).

Doprawdy piękna chatka... cudny widok z domu;
Trzeba wkleić tę chatkę do mego albomu.

(Do siebie).

Jeżeli będę panią możną i bogatą,
Każę takie ustronie zbudować na lato.

(Głośno).

Ależ to chatka w lesie idealna chyba?

HENRYK.

Nie, Maryo! wiernie zdjęta — to nasza siedziba.
A jak tam już wesoło! jak tam już zamożnie!
W stodole będzie chleba, gdy się wszystko pożnie,
W oborze kilka krówek — będzie mleka suto;
Tu buduję gołębnik — już zręby zasnuto;
A w tym lasku — czy wierzysz? co nie było z wieka,
Słowik do nas poczciwy przyleciał z daleka,
I już przez całą wiosnę sprawiał mi wesele,
I dodawał otuchy wywodząc swe trele.
Wszystko się nam przymila, uśmiecha słodyczą;