Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/336

Ta strona została przepisana.

Serdecznie bądź pozdrowień ciemnych puszcz namiocie!
Tak dawno z całą żądzą garnąłem się do cię;
Lecz głuszon gwarem świata, kędy troski bodą,
Człek nie czuł się być godnym rozmawiać z przyrodą;
Duch niedosyć był święty, niedość uroczysty,
Rozważać szelest dębów, albo jodeł świsty,
Nie rozumiał strumyka, co wśród olszyn burczy,
Zapomniał pisku wilgi i mowy przepiórczej...
Część tutaj była mojej, część nie mojej winy...
Ot, jak ten trup zwalonej na ziemię sośniny,
Czemu się nie podniesie? czemu nie zieleni?
Bo ma próchno pod korą, a robactwo w rdzeni,
Bo sam środek jej piersi młodzieńczej, a wątłej
Porozbijały żołny, poraniły dziątły.
Rozsochate jej ręce zielenią się, kwitną,
Ale to mchem zielonym, trawą pasorzytną...
Tak i z sercem człowieka, tak i z głową jego:
Gdy niedole obarczą, gdy troski oblega,
Życie niby to tleje, krew obrót swój kreśli,
Lecz karmi pasorzytne uczucia i myśli.
Kiedy ręce opadną, gdy zamroczy głowę
Wśród niemierzonych godzin lenistwo grobowe,
Nie znajdziesz dobrej woli, ani chwilki czasu
Na modlitwę pod krzyżyk, na dumkę do lasu.
I cóż wtedy natura obchodzić nas może?
Słowik śpiewa — tem lepiej, snadź w dobrym humorze;
Kraśnieje złota jutrznia — co mi tam do złota?
Wietrzyk łąkę kołysze — a i to robota!...
O! takie to bluźnierstwa i urągowiska
Człek z matowem spojrzeniem na przyrodę ciska;
Bo, przygnębion ku ziemi, sam o sobie nie wie,
Jak bujny zagon żyta po gęstej ulewie.
Lecz Bóg przesyła promyk pogodnego słonka,
Ten w ciemną otchłań duszy kiedy się zabłąka,
Kiedy z piersi upadnie gniotąca opoka,
Gdy łza rzewna opłucze kataraktę z oka,
Wtedy idzie myśl zbawcza i lepsza otucha...