Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/350

Ta strona została przepisana.
SĘDZIA.

I tego niedosyć.

MARSZAŁEK.

Umie swój niedostatek z godnością przenosić.

SĘDZIA.

I to jeszcze nie powód.

MARSZAŁEK.

Ma ciotkę bogatą.
A kocha moją córkę...

SĘDZIA.

A ona co na to?

MARSZAŁEK.

Wiedziałem, że go kocha — i byłem już gotów,
Dla jego pięknych zasad, dla dobrych przymiotów,
Powierzyć mu jej rękę. Skrycie się kochali;
Potem on gdzieś wyjechał, o sto mil, czy dalej,
Ona długo chodziła tęskna a wybladła,
Wzdychała co godzina, nic a nic nie jadła;
Aż mi był żal niebogi... Wtem nadszedł karnawał,
A pamiętam, jak dzisiaj, miałem sarny kawał;
Ruszam tedy konceptem, na jaki mię stanie,
I całą naszą młodzież spraszam na śniadanie;
Potem jakoś na obiad, potem wieczór dałem...
Uważam... moja Marya tańcuje z zapałem;
Już wzdycha coraz rzadziej, a częściej się śmieje...
Ten i ów, jak uważam, już powziął nadzieję.
Ja na takie odmiany zdala sobie patrzę.
Dziś chce być na wieczorze, a jutro w teatrze,
Pojutrze na szlichtadzie, i znów na wieczorze, —
Słowem, tak się roztrzpiota, że nie dopuść Boże!
Wtem — dawny jej kochanek, co rok tu nie postał,
Powrócił... wyznał miłość — i odkosza dostał.
Jeszcze ze dwa miesiące bawił ją wir ludzi;
Potem znów zesmutniała, znowu świat ją nudzi.
Poczęła się urągać z całej naszej młodzi,
I znowu często wzdycha — oko łzą zachodzi,