Nic nie je... znak widoczny, że zdrowie nie służy...
A teraz już się gwałtem napiera podróży, —
Rad nierad muszę jechać!...
To ciekawe rzeczy...
Więc to miłość... miłostka... czyż podróż uleczy?...
Lecz nie traćmy nadziei... posążek bogaty,
Do trzydziestu tysiączków dorocznej intraty...
Młode piwko wyszumi... jakoś się uchodzi...
Otóż tedy, uważa marszałek dobrodziej,
Nic niemasz nad wojażyk — rozerwie się trocha,
Może kogo pokocha...
I pewno pokocha.
Ja będę jej wyrządzał grzecznostki nieznaczne,
Pocznę na nią poglądać, potem wzdychać zacznę.
Z lekka poczernię włosy, które śnieżyk prószy,
I powoli... powoli... wkradnę się do duszy...
Interesik niezgorszy — popróbujmy doli...
Trzeba tylko grzeczniutko, słodziutko, powoli,
A może się powiedzie na drodze zalotów...
Pański powóz już gotów.
Co! powóz już gotów?
Weź tedy kosz madery i sera na drogę:
Czasem, widzisz, od nudów posilić się mogę.
W powóz włożyć poduszkę i dwa materace.
A podajcie rachunek!
Oj! ja sam zapłacę:
Marszałku dobrodzieju, o! Pan Bóg mi świadek,
Chcę mieć szczęście, że dzisiaj mój zjadłeś obiadek —
Rozliczymy się w drodze.